niedziela, 11 grudnia 2011

Wielkie umysły myślą podobnie

Prawda. W przypadku dwóch panów, którym poświęcę ów post, chodzi też o twórczość. Genialną, nieszablonową, niepopularną i mroczną. Jednego wyznaję, drugiego (jako maniaczka kina) podziwiam. Ich drogi zeszły się dawno temu, a współpraca przynosi coraz to lepsze owoce. Pierwszy to geniusz muzyczny - Trent Reznor. Drugi filmowy - David Fincher.

Kolaboracja tych wielkich osobistości rozpoczęła się w czasie kręcenia przez Finchera filmu "Se7en". To absolutnie spektakularne dzieło filmowe zawieraj bodaj najlepsze początkowe napisy w historii, okraszone muzyką Reznora.



Do dzisiaj gdy oglądam to intro mam ciarki na plecach.

Był rok 1995, a drogi Finchera i Reznora rozeszły się, choć wciąż biegły równolegle. Kolejny, niemal kultowy film Davida, "Fight Club", powstał w oparciu o książkę Chucka Phalaniuka (mojego ulubionego pisarza zresztą), o tym samym tytule. Phalaniuk przyznał w jednym z wywiadów, że główną inspiracją, do napisania tej powieści, była płyta "Downward Spiral", zespołu Nine Inch Nails. Motywem przewodnim książki, autor uczynił słowa "I hurt myself again, to see if I still feel", z kończącej album piosenki "Hurt". Dowiedziawszy się o tej historii miałam nieodparte wrażenie, że Reznor i Fincher są na siebie skazani.



Po nakręceniu "Fight Club", David Fincher postanowił przenieść ów film na deski broadwayowskich teatrów. Muzyką do tego przedstawienia miał się zająć, UWAGA, UWAGA, Trent Reznor. Projekt do tej pory nie powstał, choć jeszcze niedawno El Rezo przebąkiwał o powróceniu do tego tematu. Z jakim skutkiem, zobaczymy zapewne w daleeekiej przyszłości.

Do tego momentu mogłoby się wydawać, że to Fincher korzysta z usług Rezza, wszystko zmieniło się, gdy David sam zaproponował wyreżyserowanie klipu do utworu "Only", z genialnej płyty NIN - "With Teeth". Konsekwencją tej propozycji okazał się niesamowity teledysk, który wciąga. Ale to pewnie magia Finchera...





Po tym dziełku, sprawy nabrały szybszego obrotu, a przyjaźń obu geniuszy zacieśniła swe więzy. Efektem tego, są, już teraz dwa, wspaniałe soundtracki, do jednego mniej fajnego i drugiego niewidzianego przeze mnie filmu. Chodzi oczywiście o "The Social Network" i "Girl With The Dragon Tattoo" (polska premiera 13 stycznia 2012 r.). Muzyka do filmu o Facebook'u zaowocowała tym:



(Aha, muzykę do filmów Trent pisze wraz ze swoim wieloletnim współpracownikiem i przyjacielem, Atticusem Rossem, ale kto o tym pamięta?!)

I choć sam film nie jest może najważniejszym dziełem Davida Finchera, to jego mroczny klimat i niespokojne emocje wywołuje przede wszystkim muzyka. Nie wyobrażam sobie, żeby w "The Social Network", mogły wybrzmieć inne nuty:



To dzięki Trentowi zaczęłam fascynować się muzyką filmową.

Kolejny rok, kolejny film Davida i kolejna super skuteczna kolaboracja. Tym razem Fincher wziął na warsztat niemniej nośny i popularny temat, najważniejszą trylogię ostatnich lat, czyli "Millenium" Stiega Larssona. W Stanach Zjednoczonych miała miejsce premiera ekranizacji pierwszej części trylogii "Girl with the Dragon Tattoo", w Polsce musimy na nią jeszcze poczekać. Jako osoba, która nie przeczytała trylogii, wiem o tym filmie niewiele: że ma kategorię "R" w Stanach (tylko dla dorosłych), że gra tam Daniel Craig (Ooohhh), że podobno nie dorównuje brutalnością skandynawskiemu odpowiednikowi, że trailer zapowiada się całkiem ciekawie, choć nie do końca wiem, o co w nim chodzi, bo większą uwagę przykuwa muzyka. Przeróbka "Immigrant song" Zeppelinów, z wokalem Karen O z Yeah Yeah Yeahs i muzyką Pana Reznora. Na dniach wyszedł oficjalny klip do tego kawałka, przedstawiający mozaikę ujęć z samego filmu, które poskładał w całość David Fincher. I się zaczęło.

Premiera "Dziewczyny z tatuażem" była jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie wydarzeń tego roku. W końcu nadszedł oczekiwany 13 stycznia i oto co zobaczyłam:



Jak intro Seven. Albo lepsze. Nawet osoby, które nie lubią mrocznych klimatów, muszą przyznać, że film urzeka i przytłacza jednocześnie. Nikt inny nie stworzyłby podobnej atmosfery co Fincher i Reznor. Nikt, bo nie wiem, kto osiąga taki poziom geniuszu w szeroko rozumianej popkuturze

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz